NAPISZ DO NAS

Cyfrowe potwory, a pracują z analogowymi słownikami. Jak to możliwe?

Kiedyś papierowe słowniki stanowiły nie tylko modną dekorację do transmisji, czy też wywiadów na żywo, a podstawowe narzędzie pracy. Wraz z postępem technologicznym oraz dostępem do narzędzi internetowych to się oczywiście zmieniło. 

Postępująca cyfryzacja i wszechobecny dostęp do internetu, wyniosły codzienność pracy tłumacza, content writera albo polskiego dziennikarza, piszącego dla niemieckiego portalu (hello PolenJournal.de my old friend) na zupełnie inny poziom. I mowa tu nie tylko o samej dostępności całej gamy narzędzi wspomagających pracę, ale przede wszystkim o wygodzie i komforcie ich użytkowania. To oczywiście ma niebagatelny wpływ na szybkość pracy, a w konsekwencji realizację zleceń.

Dlaczego zatem ciągle korzystamy z analogowych słowników?

Jak tylko przekroczysz próg naszego biura (oczywiście zapraszamy!), natychmiast zobaczysz papierowe słowniki na półkach. I nie, nie stanowią one tylko dekoracji (chociaż trzeba powiedzieć, świetnie wyglądają jako tło do nagrań). I nie, nie są zakurzone. Może to dziwić, w końcu nasza potworna zgraja składa się w dużej mierze z filologów. Fakt, czasem wystarczy rzucić pytanie – jak coś jest tłumaczone na niemiecki, a ktoś natychmiast z głowy wyczaruje odpowiedź. Czasem toczymy jednak wręcz filozoficzno-lingwistyczne dysputy, dlaczego coś powinno nazywać się tak, a nie siak. Pewnie – wygodnie jest poszukać odpowiednika w sieci. 

Ale! No właśnie, jest więcej niż jedno «ale»!

Czy wierzysz, czy nie – nie wszystko można znaleźć w takim kontekście, w jakim chcemy w Internecie. A skoro nie ma czegoś w sieci, to warto sięgnąć do słownika. Jest szansa, że tam właśnie wyszperamy to, czego szukamy. 

Oczywiście, nie zawsze tak będzie. Ale to trochę jak z kotem Schrödingera. Nie sprawdzisz, nie dowiesz się. Więc warto. A to choćby dlatego, że trzeba wstać od biurka (specjalnie słowniki są u nas na regałach) i pójść po ten słownik, a przy okazji przewietrzyć trochę głowę. Czasem na rozwiązanie wpadniemy “po drodze”, a czasem już przy okazji kartkowania. 

Samo kartkowanie niesie ze sobą pewną dodatkową korzyść, a mianowicie zawsze coś zostaje w głowie. Zwłaszcza wzrokowcom. Jeśli dane słowo, które wyhaczymy przy okazji przerzucania stron nie przyda się w danym momencie, to z pewnością do nas wróci niczym bumerang przy innej okazji, albo zleceniu. W ten sposób rozwijamy siebie i swój zasób słów (Niemiec by powiedział Wortschatz – ot taka dygresja). 

Wniosek?

Warto dobrze znać swój warsztat i swoje narzędzia. A jeśli w naszej skrzynce narzędziowej czegoś brakuje, to należy ją odpowiednio wyposażyć. Przecież nikt z nas nie wkręca wkrętów nożem, tylko robi to śrubokrętem albo wkrętarką. Krótko mówiąc – dobry słownik nigdy nie jest zły. Obojętnie czy korzystamy z niego w Internecie, czy w formie książkowej, warto mieć do niego dostęp, czy po prostu mieć go pod ręką. Koniec końców tam, gdzie się kończą możliwości jednego narzędzia, zaczynają się możliwości drugiego.  

PS Jeśli przebrnąłeś, przez ten potworny wywód i uznałeś go za ciekawy, poleć, skomentuj lub udostępnij tę publikację. Natomiast jeśli chcesz wziąć udział w jednej z takich potwornych dyskusji, to zapraszamy do naszej jaskini kreatywności (pokażemy Ci nasze słowniki!). 

#potworneprzemyślenia

Chcesz o tym porozmawiać? Napisz!





    Piotr Piela

    Piotr Piela

    Spis treści

    Inne wpisy