W każdym języku występują tzw. słowa i zdania pułapki. Pod względem merytorycznym – nic niewnoszące zapychacze. Pod względem stylistycznym, czy estetycznym? No nie, w zdaniu wyglądają jak pół tyłka zza krzaka. A jednak jestem pewien, że i Ty uległbyś pokusie. Dlaczego? Bo licho nie śpi!
Copywriting po niemiecku
Czytam ostatnio książki związane z copywritingiem po niemiecku. Wszak dobrze czasem wyjść ze swojej strefy komfortu i odgonić demony utartych schematów. Daniela Rorig, autorka, zwraca uwagę na to, że słowo „seriös” to chyba kwintesencja niemieckiej kultury biznesowej (oczywiście z przymrużeniem oka). Dlaczego? Bo żaden inny wyraz nie ma tylu znaczeń, a jednocześnie… nic nie znaczy. Niemka przyrównuje je wręcz do starego, na wpół zjedzonego przez mole, zżółkłego gorsetu językowego, który jest tak ciasny, że zabiera miejsce mowie potocznej, sympatycznym anegdotkom, czy puszczaniu oczka do czytelnika.
A jednak kusi.
Niemieckie strony internetowe, a pułapki językowe
Diabelski uniform, który wysysa wszystko, co oryginalne zakłada każdy przedsiębiorca-truś, który boi się pokazać światu swoją duszę. Po prostu pokazać siebie. I tak autorytet i kompetencje zmieniają się w paniczny strach, żeby nie zrobić z siebie bałwana. Albo co gorsza – żeby nie wyjść na niepoważnego (niem. unseriös – puenta w punkt!). Tak powstają teksty pisane na jedno kopyto. Co druga niemiecka strona internetowa odstrasza kolejnymi wyrazami i sformułowaniami, które niby coś mówią, a jednak… nie. Przykłady? Proszę bardzo! „Traditionsunternehmen”, „Ihr kompetenter Partner”, „kundenfreundlicher Service”, „maßgeschneiderterter Service” i tak dalej i tak dalej. Dzieła zniszczenia dopełnia pisanie w trzeciej osobie. Słowem – styl tak trudny do przełknięcia, jak sterta kamieni pozbieranych w randomowej jaskini.
A jednak kusi.
Dziadowskie są nie tylko strony internetowe w języku niemieckim
Czytając Danielę Rorig natychmiast przypomniała mi się rozmowa, którą odbyłem z jednym klientów:
– Ma Pan jakąś wizję tej strony internetowej, przeglądał Pan jakieś, które się Panu podobały? Któraś zapadła w pamięć?
– Zdaję się na Was, tylko proszę nie róbcie tego tak jak Niemcy.
– Czemu?
– Bo niemieckie strony są… dziadowskie.
Kurtyna.
Niczym Dwight z serialu „Biuro” odpowiedziałem swoim „hmm”. Bo miał gość rację. Problem w tym, że ten diabeł kusi nie tylko w Niemczech, ale i w Polsce. Niektóre z wyżej wymienionych słów, czy zdań bez problemu i ja i Ty przerzucimy na polski. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby znaleźć takie sformułowania jak „Twój kompetentny partner”, czy „oferta skrojona na miarę potrzeb” na polskich stronach internetowych. A jest tego więcej, wspomnę tylko o „wieloletnim doświadczeniu”, „zespole złożonym z doświadczonych specjalistów”, czy o tym jak „XYZ to nasza pasja” (w miejsce XYZ można przecież wstawić dowolną usługę).
A jednak kusi.
Przepis na stronę, która sprzedaje
Wiesz co? Zdradzę Ci pewien sekret. Możesz oszukać demona nudy. Wystarczy szczypta odwagi, odrobina humoru i łyżka kreatywności. A diabelski kocioł pełen nudy, zamieni się w eliksir ściągający klientów.